Stary Zamek koło Sobótki. Portal na uśmiechniętych lwach.

     Stary Zamek to wieś 5 km od Sobótki. W centrum stoi późnoromański kościół p.w. Św. Stanisława biskupa. Bardzo niewiele wiemy o nim ze źródeł pisanych. Nie znamy fundatora, daty jego konsekracji, ani imienia biskupa, który tego dokonał.

Czytaj dalej

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Otagowano , | Dodaj komentarz

Pomnik psa w Szczawnie zdroju. Niezwykłe losy niezwykłego pomnika

       Przeciętny turysta i kuracjusz w Szczawnie Zdroju popijając wodę mineralną łaskawie czasami rzuci okiem na naturalnej wielkości rzeźbę psa stojącą kilkadziesiąt metrów od pijalni na trawniku obrośniętymi drzewami. Spojrzy i pójdzie sobie dalej popijając (czasami flirtując z zapoznaną kuracjuszką).
Czytaj dalej

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz

Pomnik za karę w Dzierżoniowie

Stojący na rynku w Dzierżoniowie pomnik św. Jana Nepomucena nie robi na zwiedzających miasto turystach większego wrażenia. Podobnych figur jest na Śląsku kilkaset, z czego większość znajduje się w Sudetach. Ten czeski duchowny żył w XIV w. (ur. ok. 1350 r. w Pomuku, obecnie Nepomuk). Był generalnym wikariuszem biskupa w Pradze. Z rozkazu króla Wacława IV Luksemburczyka został uwięziony, poddany torturom i potem jego ciało wrzucono do Wełtawy. 20 marca 1393 r.
Czytaj dalej

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz

Kościół w Żelowicach – historia budowy

        Żelowice to maleńka wieś 10 km na wschód od Niemczy. Na szczycie niewielkiego wzgórza, kryjącego złoże bazaltu stanął w 1867r. niewielki kościółek pw. Podwyższenia Krzyża św. Nie jest to jednak typowa, neogotycka, niewielka świątynia wiejska jakich wiele spotkać można w Sudetach i na Przedgórzu. Zapewne przez wygląd czerwonej, maszynowej cegły i typowych neogotyckich form nie wzbudza on większego zainteresowania przejezdnych. Milczą o nim nawet opisy map czy popularne katalogi zabytków architektury. Historia kościółka jego architektura i wyposażenie jest bardzo ciekawa. Powstał on jako wypełnienie testamentu hrabiny Karoliny von Wimmersberg z domu von Mettich i Mohr. Jak bardzo wiernie wypełniono wolę zmarłej niech świadczą słowa jej testamentu, które zastąpić mogą sporą część współczesnego opisu.

Żelowice. Widok kościoła od strony prezbiterium

Żelowice. Widok kościoła od strony prezbiterium

„W Żelowicach na wzgórzu (Butterberg) w pobliżu alei lipowej ma zostać zbudowany kościółek; najpóźniej w dwa lata po mojej śmierci ma być on wykończony i mają zostać w nim złożone szczątki moich przybranych rodziców mojego małżonka oraz moje. Co zaś tyczy się wystroju wnętrza i decyzji względem płyt oraz inskrypcji nagrobnych proszę o rady jego ekscelencję Tajnego Radcę i Mistrza Ceremonii Majestatu Królewskiego Pana Rudolfa hrabiego von von Stillfried – Alcántara.

Żelowice. Neogotycki ołtarz w prezbiterium

Żelowice. Neogotycki ołtarz w prezbiterium

W ostatnim czasie często omawialiśmy ten temat i nasz gust oraz opinie były bardzo zbliżone. Kościółek musi być wyposażony tak, by można było w nim odprawiać mszę, marmurowy ołtarz z obrazem ukrzyżowanego zbawcy, dzwon oraz fisharmonium. W dniach narodzin i śmierci spoczywających w nim mają być sprawowane msze, gdzie śpiewane mają być niemieckie pieśni z towarzyszeniem organów. Fundacja ta, jak i utrzymanie kościółka ma zostać nałożone na majątek Żelowice jako stałe obciążenie. Nad wejściem ma znaleźć się podwójny herb fundatorki; chcę, żeby całość miała charakter nie tylko prawdziwie katolickiego domu bożego, ale również arystokratycznego miejsca spoczynku i dlatego chciałabym również, żeby w decyzjach budowlanych uczestniczył graf Stillfried. Obcym wydać się to może aroganckim żądaniem, ale przecież zostaną tym czynem spełnione życzenia umarłych, zaś zainteresowanie jakie hrabia Stillfried przejawia przy wszystkich tego typu obiektach ułatwi mu spełnienie mej prośby. Kaplica ma znajdować się w ładnym otoczeniu, wzgórze Butterberg ma zostać przemianowane i ponownie obsadzone, po lewej stronie alei, aż do ogrodu pałacowego założyć należy wykonać nowe nasadzenia i znaleźć się ma tam również wygodna droga, nie tak stroma jak obecna; po prawej stronie alei założyć należy ogród owocowy sięgający do krzaków na wzniesieniu.”

Zapewne zgodność poglądów Tajnego Radcy Alcántara i hrabiny wpłynęły na ich decyzję o zawarciu związku małżeńskiego, który pobłogosławił 11.06.1859r. biskup wrocławski.
Hrabina chciała wypełnić wolę swoich zmarłych przybranych rodziców jak i zmarłego pierwszego męża. Budowę nadzorował wrocławski architekt Lűdecke, wykonywał ją majster Bernhardt z Niemczy. 5.05.1865r. położono kamień węgielny. Niewiele później, bo 30.05.1865 hrabina zmarła w Berlinie. Drugi mąż bardzo starannie spełnił wolę żony budując wielki grobowiec, który był zarazem kościółkiem dla mieszkańców wsi i wielkim pomnikiem chwały rodów fundatorki.
Kościółek stoi na szczycie niewielkiego wzniesienia nad Żelowicami, składa się jakby z trzech części. Na dole mieści się obszerna krypta, w której obecnie spoczywają doczesne szczątki fundatorki i jej krewnych. Nad nią zbudowano kościółek, który składa się z wydłużonego prezbiterium i prawie kwadratowej nawy. Do kościółka dobudowano w jeden ciąg mały domek, gdzie miały mieszkać dwie siostry zakonne – szarytki, które miały sprawować stałą opiekę nad utrzymaniem obiektu. Do kościoła prowadzą schody i wchodzi się do niego jakby na piętro. Neogotycka architektura jest wyważona w formach i detalach. Nie ma w nim krzykliwych przeinaczeń i upiększania stylu. Widok elewacji trochę psuje dobudowana w latach 70-tych XXw. kruchta. Dodatkową ozdobą wejścia są oryginalne nagrobki wkomponowane w powierzchnię muru. Niektóre z nich mogą pochodzić nawet z XIV w. Ich pochodzenie jest szczególnie interesujące. Dla podkreślenia chwały rodów hrabia Rudolf von Stillfried – Alcántar sprowadził z Niemiec i Śląska, z różnych miejscowości płyty nagrobne przodków. Olbrzymia większość znajduje się wewnątrz nawy.

Żelowice. Nagrobki w nawie wschodniej

Żelowice. Nagrobki w nawie wschodniej

Wypełniono nimi ściany wewnętrzne obu naw bocznych. Kazał je również pomalować. Należy sądzić, że swoje życzenie zrealizował dokładnie i raczej bezbłędnie. Był wszak Rzeczywistym Tajnym Radcą i Mistrzem Ceremonii Majestatu Królewskiego. Musiał się więc znakomicie znać na herbach rodów szlacheckich – i na pewno pomalowane są one we właściwe barwy. Kolory są nieodłączną treścią szlacheckich herbów, które mają czasami identyczny kształt, a różnią się np. tylko kolorem tła, czy jednego detalu.
Natomiast nie można mieć pewności co do kolorów szat poszczególnych postaci zmarłych przedstawionych na płytach nagrobnych. Trzeba bowiem wiedzieć, że nagrobki kamienne: rycerskie, mieszczańskie, czy nagrobki osób duchownych były bardzo często polichromowane. Przez kilka wieków tkwiły w murach kościelnych wewnątrz i na zewnątrz budynku. Często kładziono je na posadzkach po których chodzili ludzie. Zanim hrabia umieścił je w kaplicy w Żelowicach w 1867r. po pierwotnych warstwach malarskich nie było już śladu. Pozostały tylko wiedza o dawnych epokach, domysły i przypuszczenia jakimi kolorami były pomalowane sprowadzone nagrobki.
Spoglądając na wielki zbiór zgromadzonych nagrobków można tutaj właśnie zrozumieć filozofię życia i śmierci ludzi sprzed 400-500 lat. To tu zaczyna się dla zwykłego turysty najciekawszy moment zwiedzania Żelowic. Nagrobków renesansowych w Sudetach mamy ponad tysiąc, ale niemal wszystkie pozbawione są warstwy malarskiej. Stan zachowania płyt nagrobnych w Żelowicach jest bardzo dobry. Można dokładnie rozpoznać herby zmarłego, herby rodziców i często dziadków. Cykl zabytkowych nagrobków pokazuje modę, zbroje paradne i zbroje bojowe. Wzruszające są nagrobki dziecięce. Jakże wiele bólu przynosiła śmierć tych małych ludzi wśród najbliższych… Jak wiele staranności jest w rzeźbie ich szat. Wszystko w kolorach. Herby i ich klejnoty mają kolory prawdziwe, stroje zmarłych kolory prawdopodobne. Na analizę poszczególnych nagrobków zapraszamy czytelników w kolejnych „Sudetach”
Wyposażenie kościółka też jest dobrym poziomie artystycznym. Bardzo ładna jest droga krzyżowa i ołtarz główny naśladujący gotycki tryptyk. Współczesność niewiele zmieniła we wnętrzu. Wyjątkowo niezgrabnie wygląda dobudowana stalowa empora organowa z takimi krętymi schodami. Chwała jednak mieszkańcom i proboszczowi za zachowanie takiej perełki, bo w Sudetach najczęściej bywało odwrotnie z podobnymi kaplicami.
Warto do Żelowic przyjechać przy okazji odwiedzania ogrodu w Wojsławicach.

Witold Hermaszewski

Opublikowano Sudety polskie | Dodaj komentarz

Zagadkowa wieża w kształcie łezki na zamku „Bolków”

Dokument z 1276 mówi o istniejącym już mieście, więc musiało ono powstać przynajmniej kilka lat wcześniej. Może nawet założno je zaraz po 1241? Bezpieczeństwo karawan kupieckich zapewniał książęcy zamek na szczycie wzgórza 396 m npm.
Pomimo upływu ponad 700 lat od zbudowania najstarsza jego część nadal imponuje swoją wielkością. Jego długość wynosi 80 m, szerokość 22,5-29 m. Najszerszy jest w rejonie wieży. Powierzchnia najstarszej zachowanej części zajmuje 2350 m2, co na XIII w. warownię jest wielką liczbą.
Wieża zamkowa jest niezależna od linii i murów i leży wewnątrz nich. Takie rozwiązanie stosowano w XIII w. Wjazd do zamku wykonano w bezpośredniej bliskości wieży, ale nie w osi jej dziobu. Pełniła ona cztery funkcje.

Bolków zamek. Widok na zamek górny i wieżę obronną

Bolków zamek. Widok na zamek górny i wieżę obronną

 

Stanowiła element obrony, najlepsze miejsce obserwacji, strzegła bramy i stanowiła miejsce ostatniej obrony w razie zdobycia pozostałych części zamku. Świadczy to o dość odległej genezie założenia. Budowano tak do ostatniej ćwierci XIII w. Problem w tym, że notatka o zamku jest z 1276 r. Jego budowa nastąpić musiała wcześniej. Od XIVw. wieżę wbudowywano w linię murów, dzięki czemu pełniła ona aktywną rolę w systemie obrony.

 Przejście pomiedzy wieżą obronną a murem kurtynowym W przejściu autor

Szczelina pomiedzy wieżą a murem kurtynowym. Na zdjęciu autor

Najstarszy zamek w Bolkowie obejmuje wysoki mur kurtynowy, zupełnie nietypową wieżę na planie łezki i bardzo duży budynek gospodarczo-mieszkalny. Nie znamy dokładnego czasu wybudowania wieży. Niedawne, niepublikowane jeszcze prace archeologiczne, założone tuż koło niej przyniosły znaleziska ceramiki datowanej na drugą poł. XIII w. Datę powstania wieży rozstrzygnąć ostatecznie może pobranie większej próbki zaprawy z dna fundamentu.
Wieża bolkowskiego zamku jest jedyną tego typu budowlą w Polsce, a jedną z nielicznych w Europie. Podobnych rozwiązań znamy po 5 z Czech i Moraw, ponad 5 we Francji i pojedyncze w Niemczech, Austrii i na Śląsku. Data jej budowy nie jest znana. Przyjmuje się, że powstała ona pomiędzy 1279 r., kiedy rządy przejmuje Bolko I Surowy do roku 1290, kiedy przyłącza on do swoich dóbr Ziemię Świdnicką, po śmierci Henryka Probusa. Przeniesiono wtedy siedzibę książęcą do Starego Książa. Wówczas ranga zamku w Bolkowie spadła. Badania archeologiczne w 1959 r. odkryły, że w rejonie między najstarszym, zamurowanym wejściem, a wieżą jest warstwa posadzki z nieregularnych kamieni ułożona na cienkiej warstwie gliny i sproszkowanego węgla drzewnego. Posadzka ta wchodzi aż pod fundament wieży. Oznacza to, że pierwszy zamek zbudowany przez Bolesława Rogatkę składał się z muru kurtynowego i być może z innej mniejszej wieży, która tkwi teraz wewnątrz budynku mieszkalnego, tuż obok obecnej. Bolko I przystąpił z rozmachem do rozbudowy zamku, bo tam miała być planowana jego siedziba. Wieża zawsze budowana była na zakończenie prac, ponieważ najważniejsze było najpierw zamknięcie obszaru obronnego zwartą linią murów. Dopiero potem wzmacniano istniejący system poprzez dobudowanie jednej lub więcej wież.
Zanim wprowadzono broń palną zamki zdobywano głównie przez zdradę i zaskoczenie. Sukces regularnego oblężenia zapewniały podkopy, pod którymi waliły się mury lub długotrwały ostrzał ciężkimi kamieniami z machin oblężniczych. Kilkaset wystrzelonych pocisków w jeden punkt powodowały wybicie dziury w murach. Plan łezki umożliwiał rykoszetowanie lecących kamieni bez większych szans na skruszenie konstrukcji. Samo ostrze łezki wzmacniano dużymi obrobionymi kamieniami o gładkich powierzchniach. Zamek „Bolków” posadowiony jest na litych twardych skałach, więc podkopy nic by nie dały. Pozostawała technika długotrwałego ostrzału, a tę skutecznie wytrzymywała wyostrzona wieża. Ma ona aż 25 m wysokości, więc nieduże machiny miotające ustawione na jej górnym tarasie miały daleki zasięg i były w stanie trafić w wielkie machiny oblegających stojące niżej. Kształt łezki górnego tarasu powiększał powierzchnię. Umożliwiało to ustawienie się większej liczby obrońców na szczycie. Mieli oni lepszy wgląd na przedpole walki. Kształt łezki nie upowszechnił się jednak zbytnio w Europie w czasach średniowiecza. Nie wiemy jaką drogę przeszedł budowniczy w Bolkowie. Pomysł takiego planu mógł przywieźć sam Bolko I, który przez pierwsze dziesięć lat swojej władzy utrzymywał pokojowe stosunki z Czechami. Rządził tam wtedy znakomity władca i gospodarz Przemysław Ottokar II. Musiały te wieże mieć jeszcze jakieś wady, skoro Niemcy i Austriacy mają ledwo pojedyncze przykłady takiego budownictwa. 
Bolkowska wieża zalicza się do największych w Europie. Należy do typu, gdzie linie proste ostrza są styczne do okręgu. Kąt dziobu ma 93º. Wyróżnia ją niezwykła staranność ciosów kamiennych na końcu ostrza. Na dolnych partiach widać nadal, że bloki zakończone są fragmentem nierównoramiennego wieloboku. To kolejna zagadka pozostawiona przez budowniczych. Po linii łamanej pociski rykoszetują gorzej, a ostre krawędzie kruszą się łatwiej. Bolkowska wieża jako jedyna w Europie ma rzeźbione ostrze. Za takim wykonaniem mogą przemawiać szablonowa obróbka w warsztacie kamieniarskim i późniejsze łatwiejsze murowanie nierównych i dużych bloków po linii pionowej.

Górna część wieży z kamienną rynną. Attyka tzw. śląska z XVI w.

Górna część wieży z kamienną rynną. Attyka tzw. śląska z XVI w.

Profilowane naroża ostrza klina
                                   Profilowane naroża ostrza klina
Wieża ma skomplikowaną budowę wewnętrzną. Jej fundamenty sięgają 2,45 m poniżej obecnego poziomu dziedzińca. Wejście do niej prowadzi na poziomie + 9m. Pierwotnie prowadziła do nich drabina wciągana do góry lub drewniane schody łatwe do odrzucenia. Próg wejściowy jest na wysokości zbliżonej do poziomu ganku obronnego na koronie murów. Może istniało kiedyś jakieś drewniane połączenie między nimi?
Bolków zamek. Schody wewnątrz wieży

Bolków zamek. Schody wewnątrz wieży

Wąski korytarzyk 1,35 m prowadzi do cylindrycznego pomieszczenia o średnicy 4,5 m i wysokości 6,5m. Oświetlone jest ono tylko przez otwór wejściowy. Jest ono sklepione kopułowo, ale jej średnica jest większa o 0,8 m w stosunku do ścian. Na dole był loch głodowy o średnicy 3,2 m. Jego dno leży 1,6 m poniżej poziomu dziedzińca. Obecne wejście wybito w czasach nowożytnych, podobno szukając ukrytego złota. Pierwotnie dostęp był tylko z góry przez otwór w sklepieniu. Nie miało ono oświetlenia. W czasach średniowiecznych najniższe pomieszczenie mogło też mieścić magazyny wody, żywności i broni.
Z pierwszej kondygnacji do góry prowadzą lewoskrętne schody. Oświetlone są kilkoma maleńkimi oknami. Pomieszczenie drugiego piętra ma średnicę 5,5 m, 5,3 m wysokości i przesklepione jest czaszą. Oświetlone jest maleńkim oknem w strefie początkującej schody. Na szczycie jest taras otoczony murem 1,1 m z wykonaną dookoła attyką renesansową z XVI w. Murek posiada 9 szczelin strzelniczych powstałych przez zamurowanie odcinków między blankami. Jeden otwór odprowadza wodę z tarasu na kamienną rynnę sięgającą 1,3 m za lico murów.
Wieża planowana była jako ostatnie miejsce obrony w razie zdobycia pozostałych części zamku. Miała sporo miejsca wewnątrz do bezpiecznego noclegu obrońców oraz przechowywania zapasów wody, żywności i broni na wypadek długotrwałego oblężenia.
Taras na szczycie wieży
                                    Taras na szczycie wieży

Nie wiadomo, dlaczego powstała tylko jedna wieża w kształcie łezki na terenach wszystkich polskich ziem. Na zamku przebywało wielu gości, jej kształt widoczny jest z dala od niego. Musiało ją widzieć bardzo wiele osób, książąt i ich rycerzy. Jej forma nie została jednak powtórzona w innym systemie obronnym, nawet w mniejszej skali. Do dzisiaj pozostaje to zagadką dla historyków architektury.
Nadmienić jednak trzeba, że w średniowieczu budowano często wieloboczne wieże ostatniej obrony. Nie zawsze miały kształt regularny, czasami obejmowały stromiznę terenu, a wierzchołek wieloboku przypominał czasami klin, o kątach ścian zbliżonych do ostrza bolkowskiej wieży. Jeżeli ów pojawiający się dziób skierowany jest w stronę potencjalnego ostrzału, to taką wieżę uznać trzeba za formę naśladowania opisanego kształtu. Najbliższą analogię daje pobliski zamek „Niesytno” w Płoninie.
Tekst: Witold Hermaszewski
Zdjęcia: Witold Hermaszewski i Magdalena Hermaszewska

Opublikowano Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz

Barokowa rzeźba koronacji Matki Boskiej na średniowiecznym moście w Kłodzku

Odkupienie rodzinnej hańby
Turyści, a nawet znawcy sztuki, przechodzący przez most gotycki w Kłodzku mijają dość obojętnie figurę Trójcy Świętej stojącą na najwyższym filarze. Dla nich jest to kolejna kamienna rzeźba barokowa, jakich jest setki w okolicy. Nie dostrzegają w niej nic szczególnego. Prawie 300 lat jej istnienia pod gołym niebem spowodowało sporo ubytków od korozji i dlatego wydaje się mało ciekawa. Wnikliwy rzut oka wystarczy by dostrzec, że jest ona dziełem dobrego artysty. Widać na niej sporo szczegółów.
Jakże wiele rzeźba ta zawiera w sobie intrygujacej wiedzy. Powstała w 1714 r., a więc wtedy gdy kult Matki Boskiej w uzyskał charakter państwowo-religijny. W 1647 r. Ferdynand III wydał dekret o poddaniu księstw austriackich pod opiekę Marii Immaculaty. W okresie kontrreformacji wolno stojąca rzeźba monumentalna stanowiła argument w walce ideologicznej. Między protestantami a katolikami toczyły się zaciekłe spory o rolę Marii w dziele Odkupienia. Protestanci. nie uznawali kultu Matki Boskiej. Stosowali w swoich kościołach wezwanie Trójcy Świętej i do niej odnosili tematykę wielu dzieł sztuki. Wykorzystali to katolicy do zamanifestowania oficjalnej ideologii.
Treść figury przedstawia Trójcę Św. koronującą Matkę Boską. Tłem dla całej grupy jest wielki obłok symbolizujący niebo. Jest to więc czytelne wskazanie kierunku spływu Bożej Łaski i równoczesna realizacja wspomnianych idei.
Niezwykłe są też powody powstania rzeźby. Ufundował ją Franciszek Ferdynand baron Fitschen, właściciel Gorzuchowa. Jest to wotum błagalne za zmazanie hańby rodzinnej. Jego ojciec baron Otto Ferdynand nasłał w 1689 r. morderców na własną żonę. Po długim śledztwie ustalono zleceniodawcę. Został on uwięziony i następnie ścięty na rynku w Kłodzku w 1696 r.
Na postumencie rzeźby jest herb fundatora, ma świadczyć to o jego pobożności i prośbie do przechodniów o modlitwę za rodzinę.

Tekst i zdjęcia Witold Hermaszewski

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz

Ratowanie Kłodzka

Kłodzko, miasto, które mogło zginąć
Młodzi turyści zwiedzający Kłodzko chodzą po uliczkach starówki nie wiedząc, że stąpają po jednym z najbardziej zagrożonym zniszczeniem mieście w Polsce. O jego ratowaniu było umiarkowanie głośno w latach 60-tych i 70-tych XX w. Był to tylko połowiczny sukces, więc socjalistyczne władze nie chwaliły się nim zbytnio. Dość szybko tamte działania poszły w zapomnienie. Kłodzko eksponuje na zdjęciach powódź w 1997r. Miasto zostało wtedy poważnie zniszczone. Jednak skala strat materialnych w substancji zabytkowej wskutek zapadania się starych podziemi była wielokrotnie większa. Miasto straciło wtedy znacznie więcej niż w 1997r.
Pochodzenie wyrobisk
W średniowieczu powierzchnia miast była niewielka. Chroniły je mury i bramy, ale rzadko kiedy obsadzali je zawodowi żołnierze. W razie zagrożenia bronili je zwykli mieszczanie. Im mniejsza długość murów, tym łatwiejsza była ich obrona, a im więcej obrońców tym skuteczniejsza była obrona. W takiej sytuacji magazyny kupieckie stawiane wewnątrz murów obok ich domów były niepotrzebną stratą miejsca pod zabudowę mieszkalną. Nic zatem dziwnego, że mieszczanie z konieczności budowali na swoje potrzeby całe labirynty podziemnych komór i korytarzy aby zapewnić miejsce składowania swoich towarów.
Trzeba przypomnieć, że lodówki i chłodnie są wynalazkami dopiero XX w. Żywność przechowywano w piwnicach, gdzie była niska temperatura i stała wilgotność. Wszystkie średniowieczne domy w miastach były podpiwniczone. Kupcy, którzy handlowali piwem, winem czy innymi artykułami wrażliwymi na wysoką temperaturę musieli budować sobie „naturalne chłodnie”, głęboko pod ziemią. Miało to też inne zalety. Wejście do podziemi prowadziło z domu kupieckiego, co chroniło przed grabieżą, a w razie pożaru, a te trafiały się często, pozwalało ocalić gromadzony majątek.
Rozwijający się handel zmuszał do wykonywania podziemnych magazynów na dwóch, czasami nawet na trzech kondygnacjach. Przeszkodą w takich działaniach była woda gruntowa lub twardość skał podłoża, na którym lokowano średniowieczne miasto. Ocenia się, że na terenie Polski jest ponad 60 miejscowości, które mają pod starówką podziemne magazyny kupieckie. Najwięcej jest ich tam, gdzie skały podłoża były łatwe w kruszeniu, a więc w skałach kredowych i w gruntach lessowych. Nie trzeba było przy ich budowie zatrudniać fachowych górników, wystarczyły proste narzędzia i wiadra do wynoszenia urobku. Niekiedy nie wykonywano żadnych obudów wykutych komór, ponieważ skała była wystarczająco wytrzymała.
Przy takim żywiołowym budownictwie podziemnym, bez udziału fachowców, królowała prywata i naruszanie zasad bezpieczeństwa, co wywoływało potem katastrofy budowlane. Skutki wadliwie wykonywanych podziemi przesunięte były w czasie nawet na kilka pokoleń.
Podziemia kłodzkiej starówki
Nie znamy daty budowy pierwszych podziemi. W 981 r. na Górze Zamkowej był gród, w XII w. powstała u jego stóp osada targowa. Na pocz. XIII w. wytyczono rynek o wymiarach 60 x 100m (obecnie nazywa się on placem Bolesława Chrobrego), a w 1344 r. wzniesiono ratusz. W XV w. drewniane domy wokół rynku zastąpiono murowanymi, a wokół ratusza pobudowano szereg kramów handlujących suknem, chlebem, mięsem, rybami, piwem, winem i solą. Zabudowa ulegała zmianom przez stulecia, ale układ komunikacyjny od czasów założenia nie uległ zmianie. Powstanie pierwszych systemów magazynów podziemnych wiązać trzeba z czasami po zbudowaniu ratusza i otaczających go kramów. Jest prawie pewne, że bogaci kupcy mający swoje kamienice w rynku, a kramy przy ratuszu budowali podziemne przejścia i całe składy pod powierzchnią rynku. Z podziemi do miejsca handlu wynoszono towary, a obszerne komory zapewniały ciągłość dostaw. W XIX w., kiedy średniowieczne mury obronne straciły militarne znaczenie, zmieniły się zasady handlu. Domy towarowe i składy kupieckie stawiano nie w centrum, tylko na obrzeżach miast. Budowane z mozołem przez stulecia podziemne magazyny kupieckie straciły sens a ich miejsce i funkcje poszły w zapomnienie.
Miasto, które mogło zginąć…
Kłodzko założono na zboczu góry. Na wierzchołku twardych skał zieleńcowych stanął gród, potem zamek i twierdza, a miękkich lessopodobnych glebach i glinach powstało miasto handlowe. Duże nachylenie zabudowy miejskiej miało istotny wpływ na późniejszą jego tragedię. Po stromych zboczach szybko spływa woda pochodząca z opadów jak i z nieszczelnych instalacji wodnych i kanalizacyjnych. W tych miękkich polodowcowych osadach mieszkańcy Kłodzka wydłubali gigantyczne podziemia. Nie można mówić o kuciu, kiedy do drążenia chodników i komór wystarczały tylko łopata i wiaderka na urobek.
Kłodzko nie miało szczęścia. Wprawdzie nie dotknęła je II wojna światowa, ale niewiele po wojnie zaczęły się niepokojące zjawiska w setkach domów na starym mieście. Budynki zaczęły niebezpiecznie pękać. Sytuacje pogarszało to, że miały one wspólne ściany szczytowe. Destrukcja jednej kamienicy pociągała za sobą dwie sąsiednie. Miasto nie miało w zapasie lokali do wykwaterowania, więc lokatorzy mieszkali w coraz bardziej zagrożonych budynkach. Próby napraw realizowane przy typowych remontach, kiedy budynek wykazuje pęknięcia od nierównomiernego osiadania nie dawały żadnych rezultatów.
O skali zagrożeń zdano sobie sprawę dość późno, bo dopiero w 1959 r. po penetracji podziemi przez Speleoklub Warszawski. Wcześniej powołano Oddział Remontowo-Rozbiórkowy, który w zasadzie wykonywał tylko rozbiórki. Władze zdały sobie sprawę, że potrzebne są specjalistyczne prace górnicze i kolosalne środki finansowe. Koncepcję ratowania starówki opracowała Akademia Górniczo-Hutnicza. Równocześnie podobne katastrofalne problemy co Kłodzko miały Jarosław, Opatów, Sandomierz i wiele innych miast na mniejszą skalę. Były to lata tzw. „siermiężnego socjalizmu”. Dolary był niezwykle cenne dla ludzi i dla państwa, a jedynym sposobem ich dopływy był eksport węgla. Odesłanie kilkuset fachowców – górników do prac ratunkowych było dla władz nie do zaakceptowania, odwlekano więc ciągle jakieś energiczne działania. Tymczasem płynął czas i płynęła woda przez warstwy lessopodobne w Kłodzku. Okazało się, że najgroźniejsza jest właśnie woda. Wodociągi i kanalizacja w mieście były nieszczelne. Nie naprawiano przez lata rynien na setkach budynków. W efekcie woda opadowa łączyła się z wodą z nieszczelnych instalacji i wypłukiwała drobinki lessu. Skała ta jest bardzo porowata i nasiąkliwa, a miasto położone jest na stromym zboczu, przez co przepływ wody podziemnej ogarniał całe ulice! Mokry less przypomina półpłynne ciasto a nie skałę. Awarie wodociągów pod ciśnieniem wypłukiwały całe tony żółtej mazi. W 1963 r. przyszła zima stulecia. Grunt zamarzł do głębokości 1,1 m, a do kruszenia warstw śnieżno-lodowych użyto na wiosnę nawet czołgów. Pęknięcia rurociągów bardzo się potem nasiliły. Gwałtownie wzrosła również liczba uszkodzonych budynków. Do kosztów ratowania starego miasta należało koniecznie dopisać całkowitą wymianę starej sieci kanalizacyjnej i wodociągowej. A w socjalizmie brakowało wszystkiego. Rur, sprzętu, fachowych ludzi do pracy, materiałów budowlanych odpowiedniej jakości. Naukowcy z AGH w Krakowie żartowali wtedy, że problemem technicznym jest transport cegieł z cegielni na plac budowy, żeby… po drodze się nie rozsypała.
W końcu powołano w 1962 r. specjalnie dla Kłodzka 46 Przedsiębiorstwo Robót Górniczych w Wałbrzychu. Prace zaczęto w kwietniu. Działanie to było spóźnione o kilkanaście lat. Były to czasy ostrej cenzury i nie można było absolutnie krytykować władz ani pokazywać agonii miasta. Pokazano to jednak niechcący na ostatnim odcinku serialu „Czterej pancerni i pies” kiedy rozradowana załoga czołgu „Rudy”, po udanym rozminowaniu twierdzy, biega i krzyczy z radości po tarasach fortów. Sceny te kręcono w Kłodzku. Kamera pokazuje miasto poniżej, Na pierwszym planie tuż pod murami jest cały rząd kamieniczek renesansowych i barokowych. Wkrótce potem całkowicie je rozebrano i kilkadziesiąt innych. W ramach „propagandy sukcesu” pisano o uratowaniu ratusza i o… pięknym odsłonięciu twierdzy, która wisi nad miastem.
Jest to tylko częściowa prawda, bo widok rzeczywiście odsłaniał się piękny, ale idąc od strony gotyckiego mostu widać było również szkaradny XX w. beton podpierający osuwające się partie murów fortecznych a w dolnych partiach zbudowane na tychże lessach.
1 maja 1963 otwarto w rynku Muzeum Regionalne, które ewakuowano w 1968 r. z powodu groźby zawalenia się kamienicy. Do końca 1966r. zabezpieczono 70 budynków, w 1967 r. kolejnych 23. Tempo akcji było zbyt wolne. W ciągu kilkunastu lat trwały zarówno podziemne roboty ratunkowe jak i rozbiórkowe na powierzchni. Z listy zabytków skreślono kilkadziesiąt budynków w obrębie niewielkiej starówki!
Do końca lat 70-tych wykonano roboty w 190 rejonach zagrożenia o różnym stopniu trudności. Zabezpieczono 80% powierzchni starego miasta. W chwili rozpoczęcia prac zdawano sobie sprawę, że robotnicy odnajdą kolejne nieznane wyrobiska, puste lub zamulone. Musiano na bieżąco robić projekty i plany techniczne. Istotne było tempo prac, więc z braku środków nikt nie myślał o poszanowaniu do zabytkowej struktury murów i do stosowanych materiałów. Postanowiono połączyć wyrobiska tworząc podziemną trasę turystyczną im. 1000-lecia Państwa Polskiego. Jej przebieg jest przypadkowy, łączy ze sobą najbliższe siebie wyrobiska. Trasa ma dwa wejścia. Jedno koło kościoła Wniebowzięcia NMPanny, drugie tuż pod twierdzą. Niewiele jest w niej autentycznych fragmentów wielowiekowych murów. Dominuje cegła maszynowa na zaprawie lessowej i lessowo-wapiennej, ale są też wylewki betonowe. Rzadziej zastosowano bardziej przypominający mury historyczne kamień łamany. Zachowano stare kamienne odrzwia i nieco detali architektonicznych. Trasa ma ponad 500 m z jednym bocznym odgałęzieniem. Czas zwiedzania wynosi 20 min, czyli tyle co… spacer po powierzchni. Po drodze niewiele można obejrzeć. Ekspozycja jest skromna.
W Polsce jest bardzo mało atrakcji podziemnych, a chętnych do zwiedzania sporo. Pomysł na utworzenie trasy podziemnej był znakomity, ale efekty turystyczne są słabe. Z braku pieniędzy zrobiono tylko przejście, a nie podziemne muzeum. Korytarze są wąskie i nie pozwalają na utworzenie w nich ekspozycji. Kilka komór umożliwia wejście do niech całej wycieczki, ale niewiele w nich zgromadzono. W obawie przed kradzieżami lub dewastacją nie eksponuje się niczego wartościowego. Za kratami są: regał z kościotrupem, z kilkoma prawdziwymi szczątkami, scena pokazująca ścięcie skazańca przez kata, kolekcja starych naczyń i garnków. Jedynym ciekawym eksponatem jest całkowicie zachowany duży piec chlebowy. Zawsze można zapytać uczestników, dlaczego zbudowano go w podziemiach?
90% podziemi na trasie to były kiedyś magazyny kupieckie. Dlaczego nie ma choćby zwykłych plansz z informacjami i rysunkami, jak to wyglądało 500 lat temu? Jak i czym handlowano? Gdzie prowadziły szlaki kupieckie? Czy informuje się turystów, że Kłodzko leży na szlaku bursztynowym? Jak wyglądały prace ratunkowe? Dlaczego nie ma żadnej wystawy o powodzi 1000-lecia?
W końcu jedno z najgorszych pytań dla włodarzy miasta. Dlaczego o Trasie 1000-lecia jest tak słaba informacja? Trzeba się nią chwalić na tablicach na dworcach i na samym rynku! Reklama dźwignią handlu! Dlaczego nie ma drogowskazów do jej wejść? Teraz jest tak, ze trzeba o niej wiedzieć, żeby do niej trafić.
W czasie upałów i deszczu turyści chętnie posiedzą w chłodzie podziemi. Może czas zainwestować w salę konsumpcyjną w wyrobisku pod rynkiem? Takie podziemia to kareta z asów, tylko trzeba jeszcze umieć grać…
W 1968 r. wykonano (nagrodzony?!) projekt zagospodarowania rozebranej północnej pierzei rynku. Tym razem słabość socjalizmu wyszła na dobre architekturze miasta. Zaplanowano wtedy ahistoryczny galeriowiec na całą szerokość rynku, ale z braku pieniędzy nie doszło do realizacji. W latach 90-tych zbudowano nawiązujące nieco do architektury ocalałych kamienic ciąg mieszkalno-usługowy. Zamknięto optyczną „wyrwę” w przestrzeni rynku. Niestety, nie są to rekonstrukcje rozebranych 30 lat wcześniej budynków. Wszystko jest zgodne z prawem, bo tamte kamieniczki skreślono z listy zabytków. A jednak szkoda, bo przepadła jedyna okazja do ich odtworzenia, przynajmniej z zewnątrz. W środku mógł być XXI w. A właśnie tak często robi się w Europie.

Tekst i zdjęcia Witold Hermaszewski

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz

Zagadkowe czapki na portalu bazyliki w Strzegomiu

W kościele p.w. św. Piotra i Pawła w Strzegomiu, w portalu zachodnim, znajduje się najpiękniejszy na Śląsku gotycki tympanon. W misternie rzeźbionym cyklu przedstawiono życie i działalność apostolską św. Pawła. Odczytywać go trzeba od lewej dolnej strony do prawej i identycznie górny rząd. Rzeźbiarz wykonał swoje dzieło zapatrzony w swoją teraźniejszość. Sceny pokazywać mają Palestynę w pierwszej połowie I w., a naprawdę przedstawiają scenerię późnego średniowiecza. Dla obserwatora jest to precyzyjne ukazanie szczegółów budowli, uzbrojenia rycerskiego, uprzęży końskiej czy strojów ludzkich. Artysta opowiadał dla w większości niepiśmiennych wiernych życie patrona kościoła. Zarówno on jak i odbiorcy nie mieli pojęcia, że kilkanaście wieków wcześniej wszystko wyglądało inaczej. Rzeźby odwoływały się do bezpośrednich skojarzeń z widoków z rodzinnego miasta.

Ostatnią sceną cyklu jest kazanie św. Pawła do bardzo licznej grupy Żydów. Jedynie pierwszy rząd postaci ukazano w pozycji siedzącej. Brak miejsca zmusił artystę do wykonania w kolejnych liniach tylko stłoczonych brodatych i owłosionych głów. Reszta ciał „ginie” w tym tłoku zasłuchanych w Słowo Boże. Większość słuchaczy ma na głowach długie spiczaste czapki. Jest to typowy element odzieży żydowskiej z Europy w czasach feudalizmu. Mało kto jednak wie, że zaliczany jest on do tzw. ubiorów przymusowych.

            Ubiory przymusowe wyznaczane były dla przez władzę książęcą i zarządy miast dla niejednokrotnie licznych grup kupców i rzemieślników, z pochodzenia Żydów, Saracenów bądź Maurów.  Wprowadzono je wskutek narastania antagonizmów między mieszczaństwem, dla którego bogaci kupcy i rzemieślnicy obcego pochodzenia stanowili groźną konkurencję.

            „Wynalazek” ten wcale nie ma europejskiej genezy. Wprowadził go dla Żydów i Chrześcijan kalif Omar w 634 r., a od wojen krzyżowych przeniesiono go do Europy. Nakazywano noszenia przez Żydów kolorowych znaków na zewnątrz odzieży. Na południu Francji wprowadzono w 1229 r. obowiązek noszenia żółtych filcowych kółek tzw. roty,  o średnicy 7-8 cm, z przodu i z tyłu odzieży. Znaki te należało wykupić  u władz miejskich. Nakaz taki surowo przestrzegano w Hiszpanii i Portugalii, we Włoszech wprowadzono go dopiero w XV w.

            Oprócz naszytych kółek mieli obowiązek noszenia żółtych kapeluszy lub czapek o spiczastym, wysokim kształcie. Szczegóły narzucanego stroju regulowały zarządzenia miejskie, ale panowała w tym względzie duża dowolność. Zarządy miast miały prawo zwalniać z obowiązku noszenia takiego stroju, ale… trzeba było za to zapłacić. Stanowiło to źródło dodatkowych dochodów, a skoro płacono za ominięcie nakazu, to świadczyło, że był on uciążliwy.

W 1215 r. sobór laterański podjął uchwałę o wprowadzeniu kolorowych znaków i odrębnych strojów dla Żydów. W szczegółach w poszczególnych państwach, księstwach czy miastach bywały spore różnice. Spiczaste żółte czapki były najczęstszym elementem wyróżniającym Żyda wśród innej ludności. Jego wygląd pokazuje ilustracja.

Nam, ludziom z przełomu XX i XXI w., bardzo źle kojarzy się taka segregacja na tle religijnym i narodowościowym. Objęci nią poddani feudalni i mieszkańcy miast nie przyjmowali jednak tego tak drastycznie. Żyli w wielu, tworząc zwarte kolonie, bo… bardzo im się to opłacało. Chrześcijanom nie wolno było czerpać dochodów z pożyczania pieniędzy. Nie było więc chętnych pożyczających. Potrzebujących gotówki było sporo, na prowadzenie wojen, budowę fortyfikacji czy kopalń. Żydzi zajmowali się bankierstwem, bo tego ich religia nie zakazywała. Nie mieli konkurencji, więc dorabiali się przy tym wielkich fortun, co było potem solą w oku otoczenia. Władcy często pozwalali osiedlać się Żydom, bo to umożliwiało potem na pozyskanie znacznych sum na rozwój lub na bardzo kosztowne wojny. Dopiero u schyłku średniowiecza we Włoszech i w Niderlandach powstawały od końca XV w. banki w rękach chrześcijan.

Elementy stroju przymusowego weszły po wiekach do tradycji. Żydzi bardzo silnie dążyli do zachowania odrębności kulturowej i religijnej. Dzięki temu przetrwali niemal 2000 lat bez swojego państwa i to na wygnaniu. Jeżeli spojrzymy na obrazy malarzy polskich z XIX w., gdzie tematyka żydowska pojawia się dość często, to dostrzeżemy wiele podobieństw miedzy średniowiecznym strojem przymusowym a ubiorem Żydów z Galicji czy Kongresówki okresu rozbiorów. Wtedy nie stosowano administracyjnych nakazów, a Żydzi sami chcieli odróżniać się od innych narodów, z którymi przypadało razem żyć. Jak każdy ubiór, tak i strój żydowski ewoluował pod wpływem różnych trendów. Używany był  podczas świąt religijnych czy uroczystości rodzinnych. Widać na tamtych obrazach dziwne, krótkie spiczaste czapki i futrzane kołnierze. Ich odległym pierwowzorem był ubiór przymusowy.

            Wizerunek Żyda w spiczastym kapeluszu jest na polichromii w Strzelcach pod Świdnicą, a datowanej na 1350-60r. Przedstawiony jest tam… w paszczy diabła obok innych potępionych: pijaka, grającego w kości, króla w koronie czy skąpca z workiem pieniędzy. Zapewne ludność wiejska ze Strzelc widywała tak odzianych Żydów, mogła też bywać na jarmarkach w nieodległym Strzegomiu.

            Opisywany tympanom w Strzegomiu wykonano u schyłku XIV w., więc oba przedstawienia dzieli kilkadziesiąt lat. Niewiele wiemy o ubiorach przymusowych na Śląsku, ale stosowane one były dość długo. Świadectwem tego są nieliczne wizerunki rzeźbiarskie i malarskie.

Tekst i zdjęcia Witold Hermaszewski

Rysunek ubioru przymusowego dla Żyda według „ Historii ubiorów”, M. Gutkowska-Rychlewska, Ossolineum 1968 r.

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie | Dodaj komentarz

Osuwisko w Bardzie

Osuwisko w Bardzie
Rzeka Nysa Kłodzka przecina w Bardzie góry o tej samej nazwie. Miejsce to jest szczególnie ciekawe dla geologów i geografów. Rzeka bowiem jest… starsza od gór. Tworzy ona pięć dużych meandrów, co jest typowe dla terenów nizinnych. Najpierw płynęła rzeka, dopiero potem zaczęły się ruchy górotwórcze, które podnosiły teren pod nią. W efekcie Nysa przecięła pasmo tworząc głęboką i bardzo stromą dolinę. ( Patrz SUDETY nr ………)
Działanie erozyjne rzeki jest szczególnie intensywne na zakrętach po stronie łuków wklęsłych. Ostatni wielki meander kończy się na wysokości obecnego klasztoru redemptorystów, na początku najwęższej części doliny. Impet wody najbardziej podcinał właśnie w tym miejscu zbocze Góry Kaplicznej.
Nysa Kłodzka jest rzeką wyjątkowo kapryśną. Jako jedyna wypływa z całej Ziemi Kłodzkiej gromadząc wcześniej wody kilkunastu mniejszych rzek. W czasach historycznych zdarzały się wielokrotnie w Bardzie groźne powodzie. Świadczą o tym liczne wzmianki kronikarskie. Ich częstotliwość i wysokość poziomu wody rosła wraz z zanikiem pokrywy leśnej. Na Ziemi Kłodzkiej w XVI w. bardzo mocno rozwinęło się górnictwo. Drewno było potrzebne nie tylko na obudowy wyrobisk, ale głównie do wytopu metalu z rudy. Używano drewna w budownictwie i na opał. Lasy przetrzebiono ponad miarę. Spowodowało to nawet urzędowy zakaz pozyskiwania drewna na wydobycie metali nieszlachetnych. Widać z tego, że lasów zaczęło ubywać. Sytuacja poprawiła się w czasie wojny 30-letniej, bo nastąpił wówczas znaczny upadek górnictwa, a lasy częściowo się odrodziły.
Raczej nieprzypadkowo gwałtowne wylesienie w dorzeczu Nysy Kłodzkiej spowodowało w 1598r. katastrofę. XVI w. kroniki w Bardzie opisują to dość dokładnie. Najpierw przez dłuższy czas od 15.08 padał ulewny deszcz. Rzeka przez to bardzo mocno wezbrała, i była groźniejsza niż w 1560, 1587 i 1593r. Niespodziewanie 24.08 ogromne masy skał po wschodniej stronie przełomu runęły w dół z wielkim hukiem. Obryw skalny był bardzo rozległy i sięgał do górnej krawędzi „przepiłowania” gór przez Nysę Kłodzką. Zwały skał utworzyły tamę w poprzek biegu rzeki. Szybko utworzyło się jezioro, które bezustannie podnosiło swój poziom. Miastu groziło zalanie, a domom poniżej powstałej przegrody całkowite zniszczenie w razie gwałtownego pęknięcia naturalnej tamy. Mieszkańców Barda ogarnęła panika.
W tej dramatycznej chwili proboszcz Mateusz zebrał wszystkie dzieci w kościele i żarliwie modlił się z nimi do Matki Boskiej o ocalenie miasta. Uznał bowiem, że tylko niewinne duszyczki są w stanie wyprosić ratunek u Matki Boskiej. Ich modlitwy zostały wysłuchane. Po 45 minutach woda zaczęła przelewać się w prawo od starego koryta w strefie nie zamieszkałej, nie czyniąc żadnej szkody w zabudowaniach kościelnych. Zdarzenie to uznano za cudowny znak i wzmocniło to wiarę katolików w Matkę Bożą z Barda oraz wzmogło pielgrzymki do niej.
Kronikarz zanotował z niezadowoleniem także to, że protestanci w pobliskiej Opolnicy również modlili się za ocalenie miasta i to oni przypisywali sobie potem końcowy „sukces”.
6 września runął jeszcze wielki blok skalny wiszący nad powstałą przepaścią.
Pomimo upływu 400 lat od zdarzenia ślady na zboczu są jeszcze dobrze widoczne. Na górnym punkcie osuwiska stoi duży biały krzyż. Na lewo od niego widać gołą ścianę skalną długą na kilkadziesiąt metrów. Tor osuwiska porośnięty jest teraz lasem, ale zanim tam pojawił przez ponad 100 lat nic większego tam nie mogło urosnąć. Świadczą o tym ryciny nawet z pocz. XVIII w. Musiało minąć bardzo dużo czasu zanim utworzyła się na powierzchni rumowiska warstwa humusu konieczna do wegetacji drzew.
Na dole jest obecnie miejski teren rekreacyjny i niewielka droga. Jej prawe zbocze tworzy resztka materiału skalnego, który spadł z góry. Zdecydowaną większość kamieni rzeka odtransportowała podczas kilkunastu późniejszych większych i mniejszych powodzi. W samym korycie nie ma po nich śladu. Trzeba być świadomym, że Nysa Kłodzka w Bardzie jest głęboka ledwo po kolana, ale w czasie powodzi potrafi przekroczyć aż 8 metrów!!! Rzeka ma wtedy ogromną siłę niszczącą i nadal podmywa resztki osuwiska.
Pozostałych kilka bloków tkwiących w zboczu tuż nad drogą nadal imponuje wielkością. Samo osuwisko było jednym z większych w całych Sudetach, oczywiście w czasach historycznych. Zjawisko to jest częste w skałach osadowych a dość rzadkie w skałach krystalicznych lub przeobrażonych. Tych pierwszych jest niewiele, tych drugich jest najwięcej w Sudetach.
Tekst i zdjęcia Witold Hermaszewski

Opublikowano Moje artykuły | Dodaj komentarz

Ruiny zamku w Bardzie

Ruiny zamku w Bardzie

Rzeki stanowiły od zarania dziejów ludzkości naturalną drogą pozwalającą na wjazd w głąb terytorium. Jeżeli dookoła rosły dzikie, niedostępne puszcze, to jedynie rzeki pozwalały na wpłynięcie łodzią lub w okresie suszy na przejazd wozów kupieckich. Dlatego pierwotne osadnictwo rozwijało się zawsze od dolin większych rzek.
Nie inaczej było w Bardzie, gdzie koryto Nysy Kłodzkiej o dość łagodnym nurcie przełamuje się przez Góry Bardzkie. Tędy wiodła odnoga szlaku bursztynowego i tędy prowadziły szlaki wypraw wojennych Polaków i Czechów w trakcie wielu wojen. Kontrola nad tym szlakiem handlowym decydowała nad losami Ziemi Kłodzkiej lub Śląska. Nic zatem dziwnego, że w momencie w pierwszych wiekach państwa polskiego ktoś wzniósł gród, potem zbudowano drugi, potem zaś zbudowano zamek na zboczach Bardzkiej Góry.
Kto to zrobił jest pytaniem otwartym, ze względu na szczupłość źródeł pisanych. Sama nazwa Bardo jest nazwą czeską i oznacza miejsce warty lub stróży. Badania archeologiczne (dość pobieżne) w miejscu pierwszego grodu dały ceramikę z X-XIII w., w drugim najstarsze zabytki są z XII w. Trochę zamieszania w świecie naukowym zrobiło odkrycie (trochę ponowne) ruin niewielkiego zameczku na zboczach Bardzkiej Góry. Grodziska drewniano-ziemne zostały potem zniszczone, częściowo wchłonięte przez późniejszą zabudowę i to w nich doszukiwano się ewentualnych ruin zamku. Nigdy ich jednak nie znaleziono. Dopiero badania archeologiczne na większą skalę w latach 80-tych odpowiedziały na wiele pytań i… postawiły drugie tyle kolejnych.
O samym zamku nie było żadnych, nawet najmniejszych wzmianek historycznych.
Zamek założony był na półce skalnej. Nie był budowlą dużą. Na osi E-W miał 36 m., na osi N-S 29 m. Dostępu do niego broniły rowy, częściowo wykute w skale. Obronność zapewniały strome zbocza. Mur obwodowy miał 2,2 m. grubości u podstawy i był wykonany z miejscowego kamienia na zaprawie wapiennej. Plan zamku dostosowany był do obronnego charakteru terenu i miał kształt łezki. Zamek składał się z muru kurtynowego, w obrębie którego była wieża oraz dwa budynki. Jeden miał trzy pomieszczenia, w tym jedno ze sklepioną piwnicą. Zachował się nawet fragment tegoż sklepienia oraz wykute w skale schody.
Warto wyciągnąć busolę i sprawdzić umiejscowienie tegoż budynku. Nie było to dzieło przypadku. Budynek dostawiony jest do północnego narożnika murów zewnętrznych. W ten sposób okna od strony dziedzińca skierowane były na południe i zapewniały naturalne oświetlenie i ogrzewanie słoneczne.
Drugi niewielki budynek zbudowano tuż obok większego. Trudno jest mówić o jego przeznaczeniu.
Wieża zamkowa tzw. stołp, zbudowana została całkowicie na terenie dziedzińca. Jest to też zagadka. Wieża jako miejsce ostatniej obrony budowana była poza murami obronnymi do końca XIII w. Potem zaczęto wbudowywać je w linie murów kurtynowych i w ten sposób pełniły one aktywną funkcję w obronie, polepszając obronność. Czyżby więc geneza zamku jest aż tak odległa?
Prace archeologiczne pozwoliły odkopać bardzo dużo ciekawych zabytków. Wydobyto 30 000 odłamków naczyń glinianych. Pierwotnie służyły one do gotowania lub podawania jadła i przechowywania żywności. Znaleziono bardzo dużo kości świń i bydła.
Do szczególnie ciekawych znalezisk należą odłamki szklane, a szkło było wtedy towarem luksusowym, oraz fragmenty figurek ceramicznych, w tym jedna przedstawiająca króla. Czyżby w zamku grywano w szachy?
Wydobyto ponad 3000 zabytków metalowych, w tym 12 srebrnych groszy praskich Jana Lusemburczyka z lat 1330-1346. Bardzo dużo było gwoździ oraz grotów bełtów kusz. Odnaleziono też podkowy, sierpy, kłódki, strzemiona i ostrogi.
Pozyskany materiał wskazuje, że zamek funkcjonował od 2 poł. XIV w. do pocz. XV w.
Umiejscowienie wieży poza murami to najprawdopodobniej zapóźnienie stylowe. Może najpierw wzniesiono tylko wieżę, a potem mury?
Identyczne rozwiązanie przestrzenne jest na zamku Radosno, a wiele najstarszych zamków w Sudetach wykazuje i inne podobieństwa.
Istnienie zamku w Bardzie zostało gwałtownie przerwane. Najprawdopodobniej zniszczyli go Husyci w 1426 r. Dużo tych znaków zapytania, raczej nigdy nie dowiemy się całej prawdy o obrońcach i zdobywcach
Po badaniach archeologicznych zakonserwowano odkopane fragmenty jako trwała ruina tworząc czytelne linie murów tylko w strefie przyziemia. Dopiero rysunek pozwala odtworzyć jego domniemany wygląd.

Witold Hermaszewski

Opublikowano Moje artykuły, Sudety polskie, Śląsk | Dodaj komentarz