Kłodzko, miasto, które mogło zginąć
Młodzi turyści zwiedzający Kłodzko chodzą po uliczkach starówki nie wiedząc, że stąpają po jednym z najbardziej zagrożonym zniszczeniem mieście w Polsce. O jego ratowaniu było umiarkowanie głośno w latach 60-tych i 70-tych XX w. Był to tylko połowiczny sukces, więc socjalistyczne władze nie chwaliły się nim zbytnio. Dość szybko tamte działania poszły w zapomnienie. Kłodzko eksponuje na zdjęciach powódź w 1997r. Miasto zostało wtedy poważnie zniszczone. Jednak skala strat materialnych w substancji zabytkowej wskutek zapadania się starych podziemi była wielokrotnie większa. Miasto straciło wtedy znacznie więcej niż w 1997r.
Pochodzenie wyrobisk
W średniowieczu powierzchnia miast była niewielka. Chroniły je mury i bramy, ale rzadko kiedy obsadzali je zawodowi żołnierze. W razie zagrożenia bronili je zwykli mieszczanie. Im mniejsza długość murów, tym łatwiejsza była ich obrona, a im więcej obrońców tym skuteczniejsza była obrona. W takiej sytuacji magazyny kupieckie stawiane wewnątrz murów obok ich domów były niepotrzebną stratą miejsca pod zabudowę mieszkalną. Nic zatem dziwnego, że mieszczanie z konieczności budowali na swoje potrzeby całe labirynty podziemnych komór i korytarzy aby zapewnić miejsce składowania swoich towarów.
Trzeba przypomnieć, że lodówki i chłodnie są wynalazkami dopiero XX w. Żywność przechowywano w piwnicach, gdzie była niska temperatura i stała wilgotność. Wszystkie średniowieczne domy w miastach były podpiwniczone. Kupcy, którzy handlowali piwem, winem czy innymi artykułami wrażliwymi na wysoką temperaturę musieli budować sobie „naturalne chłodnie”, głęboko pod ziemią. Miało to też inne zalety. Wejście do podziemi prowadziło z domu kupieckiego, co chroniło przed grabieżą, a w razie pożaru, a te trafiały się często, pozwalało ocalić gromadzony majątek.
Rozwijający się handel zmuszał do wykonywania podziemnych magazynów na dwóch, czasami nawet na trzech kondygnacjach. Przeszkodą w takich działaniach była woda gruntowa lub twardość skał podłoża, na którym lokowano średniowieczne miasto. Ocenia się, że na terenie Polski jest ponad 60 miejscowości, które mają pod starówką podziemne magazyny kupieckie. Najwięcej jest ich tam, gdzie skały podłoża były łatwe w kruszeniu, a więc w skałach kredowych i w gruntach lessowych. Nie trzeba było przy ich budowie zatrudniać fachowych górników, wystarczyły proste narzędzia i wiadra do wynoszenia urobku. Niekiedy nie wykonywano żadnych obudów wykutych komór, ponieważ skała była wystarczająco wytrzymała.
Przy takim żywiołowym budownictwie podziemnym, bez udziału fachowców, królowała prywata i naruszanie zasad bezpieczeństwa, co wywoływało potem katastrofy budowlane. Skutki wadliwie wykonywanych podziemi przesunięte były w czasie nawet na kilka pokoleń.
Podziemia kłodzkiej starówki
Nie znamy daty budowy pierwszych podziemi. W 981 r. na Górze Zamkowej był gród, w XII w. powstała u jego stóp osada targowa. Na pocz. XIII w. wytyczono rynek o wymiarach 60 x 100m (obecnie nazywa się on placem Bolesława Chrobrego), a w 1344 r. wzniesiono ratusz. W XV w. drewniane domy wokół rynku zastąpiono murowanymi, a wokół ratusza pobudowano szereg kramów handlujących suknem, chlebem, mięsem, rybami, piwem, winem i solą. Zabudowa ulegała zmianom przez stulecia, ale układ komunikacyjny od czasów założenia nie uległ zmianie. Powstanie pierwszych systemów magazynów podziemnych wiązać trzeba z czasami po zbudowaniu ratusza i otaczających go kramów. Jest prawie pewne, że bogaci kupcy mający swoje kamienice w rynku, a kramy przy ratuszu budowali podziemne przejścia i całe składy pod powierzchnią rynku. Z podziemi do miejsca handlu wynoszono towary, a obszerne komory zapewniały ciągłość dostaw. W XIX w., kiedy średniowieczne mury obronne straciły militarne znaczenie, zmieniły się zasady handlu. Domy towarowe i składy kupieckie stawiano nie w centrum, tylko na obrzeżach miast. Budowane z mozołem przez stulecia podziemne magazyny kupieckie straciły sens a ich miejsce i funkcje poszły w zapomnienie.
Miasto, które mogło zginąć…
Kłodzko założono na zboczu góry. Na wierzchołku twardych skał zieleńcowych stanął gród, potem zamek i twierdza, a miękkich lessopodobnych glebach i glinach powstało miasto handlowe. Duże nachylenie zabudowy miejskiej miało istotny wpływ na późniejszą jego tragedię. Po stromych zboczach szybko spływa woda pochodząca z opadów jak i z nieszczelnych instalacji wodnych i kanalizacyjnych. W tych miękkich polodowcowych osadach mieszkańcy Kłodzka wydłubali gigantyczne podziemia. Nie można mówić o kuciu, kiedy do drążenia chodników i komór wystarczały tylko łopata i wiaderka na urobek.
Kłodzko nie miało szczęścia. Wprawdzie nie dotknęła je II wojna światowa, ale niewiele po wojnie zaczęły się niepokojące zjawiska w setkach domów na starym mieście. Budynki zaczęły niebezpiecznie pękać. Sytuacje pogarszało to, że miały one wspólne ściany szczytowe. Destrukcja jednej kamienicy pociągała za sobą dwie sąsiednie. Miasto nie miało w zapasie lokali do wykwaterowania, więc lokatorzy mieszkali w coraz bardziej zagrożonych budynkach. Próby napraw realizowane przy typowych remontach, kiedy budynek wykazuje pęknięcia od nierównomiernego osiadania nie dawały żadnych rezultatów.
O skali zagrożeń zdano sobie sprawę dość późno, bo dopiero w 1959 r. po penetracji podziemi przez Speleoklub Warszawski. Wcześniej powołano Oddział Remontowo-Rozbiórkowy, który w zasadzie wykonywał tylko rozbiórki. Władze zdały sobie sprawę, że potrzebne są specjalistyczne prace górnicze i kolosalne środki finansowe. Koncepcję ratowania starówki opracowała Akademia Górniczo-Hutnicza. Równocześnie podobne katastrofalne problemy co Kłodzko miały Jarosław, Opatów, Sandomierz i wiele innych miast na mniejszą skalę. Były to lata tzw. „siermiężnego socjalizmu”. Dolary był niezwykle cenne dla ludzi i dla państwa, a jedynym sposobem ich dopływy był eksport węgla. Odesłanie kilkuset fachowców – górników do prac ratunkowych było dla władz nie do zaakceptowania, odwlekano więc ciągle jakieś energiczne działania. Tymczasem płynął czas i płynęła woda przez warstwy lessopodobne w Kłodzku. Okazało się, że najgroźniejsza jest właśnie woda. Wodociągi i kanalizacja w mieście były nieszczelne. Nie naprawiano przez lata rynien na setkach budynków. W efekcie woda opadowa łączyła się z wodą z nieszczelnych instalacji i wypłukiwała drobinki lessu. Skała ta jest bardzo porowata i nasiąkliwa, a miasto położone jest na stromym zboczu, przez co przepływ wody podziemnej ogarniał całe ulice! Mokry less przypomina półpłynne ciasto a nie skałę. Awarie wodociągów pod ciśnieniem wypłukiwały całe tony żółtej mazi. W 1963 r. przyszła zima stulecia. Grunt zamarzł do głębokości 1,1 m, a do kruszenia warstw śnieżno-lodowych użyto na wiosnę nawet czołgów. Pęknięcia rurociągów bardzo się potem nasiliły. Gwałtownie wzrosła również liczba uszkodzonych budynków. Do kosztów ratowania starego miasta należało koniecznie dopisać całkowitą wymianę starej sieci kanalizacyjnej i wodociągowej. A w socjalizmie brakowało wszystkiego. Rur, sprzętu, fachowych ludzi do pracy, materiałów budowlanych odpowiedniej jakości. Naukowcy z AGH w Krakowie żartowali wtedy, że problemem technicznym jest transport cegieł z cegielni na plac budowy, żeby… po drodze się nie rozsypała.
W końcu powołano w 1962 r. specjalnie dla Kłodzka 46 Przedsiębiorstwo Robót Górniczych w Wałbrzychu. Prace zaczęto w kwietniu. Działanie to było spóźnione o kilkanaście lat. Były to czasy ostrej cenzury i nie można było absolutnie krytykować władz ani pokazywać agonii miasta. Pokazano to jednak niechcący na ostatnim odcinku serialu „Czterej pancerni i pies” kiedy rozradowana załoga czołgu „Rudy”, po udanym rozminowaniu twierdzy, biega i krzyczy z radości po tarasach fortów. Sceny te kręcono w Kłodzku. Kamera pokazuje miasto poniżej, Na pierwszym planie tuż pod murami jest cały rząd kamieniczek renesansowych i barokowych. Wkrótce potem całkowicie je rozebrano i kilkadziesiąt innych. W ramach „propagandy sukcesu” pisano o uratowaniu ratusza i o… pięknym odsłonięciu twierdzy, która wisi nad miastem.
Jest to tylko częściowa prawda, bo widok rzeczywiście odsłaniał się piękny, ale idąc od strony gotyckiego mostu widać było również szkaradny XX w. beton podpierający osuwające się partie murów fortecznych a w dolnych partiach zbudowane na tychże lessach.
1 maja 1963 otwarto w rynku Muzeum Regionalne, które ewakuowano w 1968 r. z powodu groźby zawalenia się kamienicy. Do końca 1966r. zabezpieczono 70 budynków, w 1967 r. kolejnych 23. Tempo akcji było zbyt wolne. W ciągu kilkunastu lat trwały zarówno podziemne roboty ratunkowe jak i rozbiórkowe na powierzchni. Z listy zabytków skreślono kilkadziesiąt budynków w obrębie niewielkiej starówki!
Do końca lat 70-tych wykonano roboty w 190 rejonach zagrożenia o różnym stopniu trudności. Zabezpieczono 80% powierzchni starego miasta. W chwili rozpoczęcia prac zdawano sobie sprawę, że robotnicy odnajdą kolejne nieznane wyrobiska, puste lub zamulone. Musiano na bieżąco robić projekty i plany techniczne. Istotne było tempo prac, więc z braku środków nikt nie myślał o poszanowaniu do zabytkowej struktury murów i do stosowanych materiałów. Postanowiono połączyć wyrobiska tworząc podziemną trasę turystyczną im. 1000-lecia Państwa Polskiego. Jej przebieg jest przypadkowy, łączy ze sobą najbliższe siebie wyrobiska. Trasa ma dwa wejścia. Jedno koło kościoła Wniebowzięcia NMPanny, drugie tuż pod twierdzą. Niewiele jest w niej autentycznych fragmentów wielowiekowych murów. Dominuje cegła maszynowa na zaprawie lessowej i lessowo-wapiennej, ale są też wylewki betonowe. Rzadziej zastosowano bardziej przypominający mury historyczne kamień łamany. Zachowano stare kamienne odrzwia i nieco detali architektonicznych. Trasa ma ponad 500 m z jednym bocznym odgałęzieniem. Czas zwiedzania wynosi 20 min, czyli tyle co… spacer po powierzchni. Po drodze niewiele można obejrzeć. Ekspozycja jest skromna.
W Polsce jest bardzo mało atrakcji podziemnych, a chętnych do zwiedzania sporo. Pomysł na utworzenie trasy podziemnej był znakomity, ale efekty turystyczne są słabe. Z braku pieniędzy zrobiono tylko przejście, a nie podziemne muzeum. Korytarze są wąskie i nie pozwalają na utworzenie w nich ekspozycji. Kilka komór umożliwia wejście do niech całej wycieczki, ale niewiele w nich zgromadzono. W obawie przed kradzieżami lub dewastacją nie eksponuje się niczego wartościowego. Za kratami są: regał z kościotrupem, z kilkoma prawdziwymi szczątkami, scena pokazująca ścięcie skazańca przez kata, kolekcja starych naczyń i garnków. Jedynym ciekawym eksponatem jest całkowicie zachowany duży piec chlebowy. Zawsze można zapytać uczestników, dlaczego zbudowano go w podziemiach?
90% podziemi na trasie to były kiedyś magazyny kupieckie. Dlaczego nie ma choćby zwykłych plansz z informacjami i rysunkami, jak to wyglądało 500 lat temu? Jak i czym handlowano? Gdzie prowadziły szlaki kupieckie? Czy informuje się turystów, że Kłodzko leży na szlaku bursztynowym? Jak wyglądały prace ratunkowe? Dlaczego nie ma żadnej wystawy o powodzi 1000-lecia?
W końcu jedno z najgorszych pytań dla włodarzy miasta. Dlaczego o Trasie 1000-lecia jest tak słaba informacja? Trzeba się nią chwalić na tablicach na dworcach i na samym rynku! Reklama dźwignią handlu! Dlaczego nie ma drogowskazów do jej wejść? Teraz jest tak, ze trzeba o niej wiedzieć, żeby do niej trafić.
W czasie upałów i deszczu turyści chętnie posiedzą w chłodzie podziemi. Może czas zainwestować w salę konsumpcyjną w wyrobisku pod rynkiem? Takie podziemia to kareta z asów, tylko trzeba jeszcze umieć grać…
W 1968 r. wykonano (nagrodzony?!) projekt zagospodarowania rozebranej północnej pierzei rynku. Tym razem słabość socjalizmu wyszła na dobre architekturze miasta. Zaplanowano wtedy ahistoryczny galeriowiec na całą szerokość rynku, ale z braku pieniędzy nie doszło do realizacji. W latach 90-tych zbudowano nawiązujące nieco do architektury ocalałych kamienic ciąg mieszkalno-usługowy. Zamknięto optyczną „wyrwę” w przestrzeni rynku. Niestety, nie są to rekonstrukcje rozebranych 30 lat wcześniej budynków. Wszystko jest zgodne z prawem, bo tamte kamieniczki skreślono z listy zabytków. A jednak szkoda, bo przepadła jedyna okazja do ich odtworzenia, przynajmniej z zewnątrz. W środku mógł być XXI w. A właśnie tak często robi się w Europie.
Tekst i zdjęcia Witold Hermaszewski